poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Czasem przychodzi taki dzień...

Dziś dzień mnie nie oszczędził z każdej strony cios...
Oli ostatnio wciąż nie chce wyjść z fundacji tylko czeka na SI, nie może zrozumieć, że zajęcia są raz w tygodniu i już. Droga do dom fan fatal, dobrze, że miałam paluszki to chociaż na chwilę czymś się zajeli. W domu nie lepiej- mam robić ciasto i kogo to obchodzi, że składników nie ma. Nie zrobiłam- to mąka wysypana, młynki pozrzucane, mleko wylane, olej z frytkownicy także i tak zrzucane wszystko co było w zasięgu rąk.
Krzyki, piski, złość.....
Nie wytrzymałam psychicznie, dostało się Olkowi, krzyków co nie miara. I komu to pomogło??? Chyba tyko mi w momencie kiedy krzyczałam, bo później było mi strasznie wstyd, powinnam być opanowana i cierpliwa, a wybuchłam jak wulkan.
Musiałam wyjść do innego pokoju i ochłonąć, bo wiedziałam, że może być jedynie gorzej.
Chodzeniu w kółko i machaniu główkom nie ma końca, może mu coś dokucza nie wiem... Jak mu pomóc nie wiem... To takie dobijające, tym bardziej, że nie umiem opanować tej jego agresji.
Już wczoraj mówił, że buty go bolą (ma 2 rozmiary za duże, więc ucisku na pewno nie ma).
Kąpiel z hydromasażem odpada, ledwo do zwykłej kąpieli daje się ostatnio zmusić.

Do tego wszystkiego i mi się od rana wszystko sypało i nic nie wyszło jak należy, więc taki to markotno-marudząco- zmartwiony post.

3 komentarze:

  1. Ja akurat Ciebie rozumiem ...
    Mnie też czasem nerwy puszczą, i muszę sobie krzyknąć.
    Juto będzie lepiej !!!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jak się czasami wydrę to mnie pewnie cała Wielkopolska słyszy. ;)

    Trzymaj się. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. u nas dziś był dzień wypadków- co chwila coś wylewało się, wypadało, tłukło -brrr! aż mój Staś powiedział, że nie czuje się, jak w domu, a to już chyba przez moje zdenerwowanie

    OdpowiedzUsuń